niedziela, 22 stycznia 2017

Spotkanie mam z Panią Marią Berlińską



Nieco ponad tydzień temu odbyło się drugie z cyklu spotkań z panią Marią Berlińską. Tym razem zaproszone były mamy. Tematem przewodnim była doniosłość pierwszych trzech lat życia dziecka dla jego rozwoju psychicznego, wzorce przywiązaniowe, jakie wówczas wytwarza oraz – co równie istotne – podpowiedzi, co zrobić, jeśli w tym okresie życia dziecka nie wszystko się udało.
Pani Maria zwróciła naszą uwagę na fakt, że sposób, w jaki człowiek odczuwa świat – czy wchodzi weń z ufnością, czy z lękiem, czy potrafi nawiązywać trwałe, nieuzależniające relacje jest determinowany w najwcześniejszym dzieciństwie. Do 9-ego miesiąca życia rozwija się tzw. regulator lęku i strachu, który odpowiada za postrzeganie świata jako miejsca bezpiecznego i wspierającego albo jako zagrażającego. Na kolejnym etapie, bo do ok. 16-go – 18-go miesiąca życia tworzy się regulator wstydu, odpowiedzialny za wyczucie moralne czy nieśmiałość. Pani Maria podkreśliła, że bardzo ważne jest, by nie mylić tego rodzaju wstydu ze skromnością, względnie czystością, itd. Zwłaszcza w środowiskach osób wierzących częste jest, wynikające z niewiedzy, mieszanie tych sfer i – szczególnie w stosunku do dziewczynek – wzmacnianie nadmiernej wstydliwości i nieśmiałości. Wstydliwość dzieci w drugim roku życia jest zjawiskiem normalnym, niemającym nic wspólnego z seksualnością. By pomóc dziecku przejść ten etap, nie należy nieśmiałego dziecka chwalić albo zachwycać się tym „jak słodko się wstydzi” ani też negować jego uczuć, np. każąc mu przytulać osobę, do której akurat boi się podejść. 
 
Dziecko tworzy obraz świata w oparciu o relację z głównym opiekunem, najczęściej mamą. Sposoby wchodzenia w relacje, które wtedy wykształca noszą nazwę wzorców przywiązaniowych. Kiedy główny opiekun jest wrażliwy, reaguje na potrzeby fizyczne i emocjonalne, jest stale dostępny, dziecko buduje wzorzec bezpieczny. Postrzega świat jako wspierający, wchodzi w głębokie relacje, ale też potrafi zostać samo ze sobą. Staje się człowiekiem samodzielnym, nieuzależniającym się.
To niestety nie jedyna możliwość. W przypadku, gdy opiekun jest niestabilny – czasem reaguje na sygnały wysyłane przez dziecko, a innym razem nie – dziecko nie będzie wiedzieć, czy jego potrzeby zostaną zaspokojone. W efekcie wytwarza wzorzec ambiwalentny. Człowiek przywiązany ambiwalentnie ma niskie poczucie własnej wartości i boi się wtórngo odrzucenia. Bardzo zabiega o relacje, przy czym jednocześnie uzależnia i nie potrafi służyć innym.
Z kolei w relacji z rodzicem nadopiekuńczym, wyprzedzającym potrzeby dziecka powstaje wzorzec lękowy unikowy, taka bowiem postawa u opiekuna wynika z jego – zwykle nieuświadomionego – lęku. Lęk ten przekazywany jest dziecku najczęściej niewerbalnie za pomocą mimiki, gestykulacji, ogólnego napięcia postawy. W ten sposób kształtowany jest bierny dorosły.
Gdy główny opiekun, niezależnie od tego, jak dobrze zaspokaja fizyczne potrzeby dziecka, pozostaje niedostępny emocjonalnie i nie wchodzi z nim w relację, dziecko uczy się, że potrzeby emocjonalne musi zaspokoić samo. Tak rodzi się w nim wzorzec lękowy. Osoby wiążące się w ten sposób są często trudne w kontakcie – bywają agresywne, skupione na sobie, narcystyczne. Pragną miłości, ale nie wierzą, że rzeczywiście ją dostaną. Choć najczęściej to maskują, są nieufne i wystraszone. Pani Maria wspomniała jeszce pokrótce o ostatnim typie przywiązania, którym jest wzorzec zdezintegrowany. Jest on charakterystyczny dla osób dorastających w warunkach skrajnych, np. w czasie wojny. 
 
W tym miejscu można zadać sobie pytanie: co dalej zrobić z tą wiedzą. Większość naszych dzieci jest sporo starsza, ich wzorce, lepsze czy gorsze, są już wytworzone – niewątpliwie popełniliśmy jakieś błędy. Co z tym teraz zrobić?
Pani Maria z pełnym przekonaniem psychologa i teologa odpowiada: przyjrzeć się sobie z MIŁOŚCIĄ: bez poczuć winy, bez samobiczowania, wyzbywając się perfekcjonizmu, który skutecznie zamyka nas na innych. Miłość siebie, samoakceptacja nie jest tym samym, co pobłażanie sobie. Nie wiąże się z zaniedbywaniem potrzebnych zmian, a przeciwnie stanowi konieczny ich warunek. Żeby pomóc dziecku, musimy najpierw zaobserwować, w jaki sposób sami funkcjonujemy, co przekazujemy naszą postawą. Jeśli nasz wzorzec przywiązania nie jest bezpieczny, powinniśmy mieć tego świadomość. Choć początkowo nieprzyjemna, stanie się ona podstawą do dalszej pracy nad naszym postępowaniem.
Warto przyglądać się sobie z pewnym dystansem, stawiając pytanie: „Czy moja reakcja emocjonalna na tę sytuację jest sensowna, czy tylko typowa dla wzorca, który reprezentuję?” Ważne jest to, że nasze wzorce przywiązania również możemy korygować.
Żeby zmienić wzorzec przywiązaniowy dziecka na bezpieczny, potrzeba około 5-6 lat stabilnej relacji. Tyle czasu zajmuje odzwierciedlenie wzorca przywiązania zdrowego opiekuna. Jak w przypadku rozwoju duchowego, o czym nieustannie przypomina nam ojciec Przemek, tak jeszcze bardziej w tej kwestii dziecko reaguje na to, co robimy, w mniejszym stopniu na to, co mówimy. Ważne będą komunikaty niewerbalne: postawa, dotyk, mimika.
Kochamy nasze dzieci i pragniemy ich dobra, ale często na pierwszy plan wysuwają się rzeczy, które nas w nich złoszczą. Zdarza się, że któreś z dzieci lubimy mniej. To niepopularna myśl, jednak pani Maria podkreśla, że tak po prostu jest, że nie jest to niczyją złą wolą i fakt ten nie powinnien stawać się przyczyną poczuć winy. Co zrobić, by nie skrzywdzić dziecka krzywą miną („mordą” ;-) która automatycznie wślizguje się nam na twarz po jego wejściu do pokoju?
Pani Maria przedstawiła nam jedną z metod, jakie stosują opiekunowie w rodzinnych domach dziecka, którzy uczą się kochać obce, często bardzo trudne dzieci. Gdy dziecko nas złości, warto siąść z kartką i wypisać konkretne rzeczy, które nas w nim irytują. A potem te, które w nim cenimy – i to na tej liście będziemy się skupiać. Przeglądajmy ją, powtarzajmy, analizując tak długo, aż wbije się nam na stałe do głowy. Z czasem, gdy dziecko będzie pojawiać się w pomieszczeniu, w miejsce pretensji to ona będzie się włączała. Wtedy zamiast grymasu przywitamy je z uśmiechem. 
 
Jak podczas spotkania tatów, pani Maria ani nie marnowała naszego czasu, ani specjalnie nas nie oszczędzała. Przyjęcie tego, że możemy być przywiązani inaczej niż bezpiecznie, że być może nie wszystko w naszych dzieciach nas cieszy i poirytowanych grymasów, których często wstydzimy się przed samymi sobą, to sfera cienia. Przyjmowanie jej wymaga odwagi i pokory, przyjmowanie jej bez poczucia winy – dodatkowo zdrowej samooakceptacji. Także i w tej przestrzeni wychowanie dzieci zaczynamy od poznawania i wychowywania siebie. Krzepiący jest fakt, że osoba, która nam o tym mówi, ma tak bogate doświadczenie – systematyczną pracą można wypracować bezpieczne wzorce przywiązania u dzieci, które mają jego deficyty. Pociechę przynosi też św. Paweł, na takie również okazje pouczający, że „moc w słabości się doskonali”.

środa, 18 stycznia 2017

Godzina czytań




Ostatnio jadąc pociągiem doceniam możliwość skorzystania z internetowej liturgii godzin. We wtorek 10 stycznia w godzinie czytań znalazłam potwierdzenie tego, co jest istotnym aspektem naszych rodzinnych przygotowań. Chciałam się z Wami tym tekstem podzielić:
Z dzieła św. Bazylego Wielkiego, biskupa, Reguły dłuższe (Resp. 2, 1 – fragment)
„Przede wszystkim należy powiedzieć, iż zanim otrzymaliśmy od Boga przykazania, wcześniej jeszcze otrzymaliśmy odeń zdolność i moc do ich wypełnienia. Dlatego nie możemy narzekać, jak gdyby wymagano od nas czegoś niezwykłego, ani też wynosić się, jak gdybyśmy ofiarowywali więcej, niż otrzymaliśmy. Otóż, kiedy posługujemy się w sposób godny i właściwy otrzymanymi darami, życie nasze staje się pobożne i bogate w cnoty, kiedy zaś czynimy z nich niewłaściwy użytek, popadamy w wady.
Taka jest zresztą definicja wady: niewłaściwe i przeciwne Bożym przykazaniom posługiwanie się umiejętnościami, które Bóg nam dał dla czynienia dobra. I na odwrót: cnota, której Bóg pragnie, polega na korzystaniu z tych samych umiejętności zgodnie z Bożym nakazem i w dobrej intencji.
To, co powiedzieliśmy wcześniej, dotyczy także cnoty miłości Boga. Zanim otrzymaliśmy przykazanie miłowania Boga, już wcześniej, od urodzenia, została nam dana moc i umiejętność miłowania. Nie osiąga się jej przez przekonywanie od zewnątrz, ale każdy może się jej nauczyć w sobie i przez siebie samego. Z natury bowiem pragniemy tego, co piękne i dobre, nawet jeśli nie dla wszystkich to samo wydaje się dobre i piękne. Podobnie też nie potrzebujemy, aby ktoś uczył nas miłości do rodziców i krewnych, spontanicznie zaś okazujemy życzliwość tym, którzy nam dobrze czynią.”
Beata

piątek, 13 stycznia 2017

Spotkanie styczniowe



Nasze styczniowe spotkanie odbyło się po rodzinnej Mszy Św. w Niedzielę Chrztu Pańskiego i to właśnie fakt przejścia z okresu bożonarodzeniowego do zwykłego nadał mu ton. Próbowaliśmy podsumować nasze działania w końcówce adwentu i podzielić się naszymi sposobami świętowania w oktawie Bożego Narodzenia. Część wspólna – dzieci z rodzicami oraz o. Przemkiem – przebiegła w sympatycznej, jasełkowej atmosferze. Wspominaliśmy, co działo się w życiu malutkiego Pana Jezusa, a także prezdstawialiśmy wybrane wydarzenia w zaimprowizowanych scenkach: narodzenie, odwiedziny pasterzy, wizytę trzech mędrców, a nawet ucieczkę do Egiptu. Wszystkie grupy zebrały zasłużone brawa, ale prawdopodobniej najdłużej w pamięci zostaną nam tatusiowie poświęcający się w roli dzielnych osiołków.
Następnie dzieci, uzbrojone w pastele olejne i papier ścierny, pod okiem pani Ani, próbowały na tenże papier przenieść to, co chciałyby zachować z czasu świątecznego. Rodzice z ojcem Przemkiem, tymczasem, przenieśli się do industrialnie urządzonej sali studenckiej, gdzie pyszne ciasto osładzało rozmowę na trudne w sumie tematy.
Zaczęliśmy jak zwykle od dzielenia się doświadczeniami minionego okresu. Niektórym udało się wytrwać w codziennym chodzeniu na roraty, inni – głównie chorujący – próbowali adwentowego ducha poczuć w domu. Pojawiło się kilka pomysłów, jak zachęcać dzieci do czynnego dobra, np. adwentowy kalendarz dobrych uczynków, wspominaliśmy też o odpowiednich do wieku sposobach świętowania, np. stajenka z klocków Duplo. Omawialiśmy pomysł kupowania dzieciom ich „roboczego” Pisma Świętego, dla niektórych był on na tym etapie zbyt śmiały. Zamiast tego, albo równolegle, część dzieci słuchało „prawdziwego” Pisma, część poznawała je z książeczek wprowadających w Biblijny świat. Z radością obserwujemy budzące się w dzieciakach zainteresowanie, zdradzające nieraz oznaki naukowej/teologicznej dociekliwości, kiedy stajemy wobec pytań w rodzaju: kiedy urodził się Bóg albo do kogo modlił się – sam będący Bogiem – Pan Jezus.
Ojciec Przemek podkreślał, że to jest właśnie nasze – wymagające znacznej delikatności – zadanie, żeby dzieci z ich żywej, natualnej ciekawości świata nie wy-edukować. Przypominał również o zasadzie podążania za dzieckiem – nie warto na siłę robić z dzieckiem jasełek, gdy intensywnie pracuje ono nad jakimś innym zagadnieniem.
W zasadniczej części spotkania ojciec Przemek podzielił się, jak sądzę i nam nieobcym, doświadczeniem trudności w przeżywaniu Świąt, zarówno Bożego Narodzenia jak i Wielkiej Nocy. Po intensywnym, pracowitym, silnie doświadczanym Adwencie lub Wielkim Poście, przychodzą same święta, a z nas schodzi powietrze. Świętowanie rozpływa się z rodzinnych spotkaniach i dbaniu o ”miłą” atmosferę, pod spodem niejednokrotnie kryjącą niewypowiedziany niepokój i pustkę. Antidotum stanowić może głębokie zanurzenie w liturgii słowa oktawy Bożego Narodzenia, która nie pozostawia w zasadzie złudzeń: rodzący się Jezus, a zaraz potem kamieniowany przez św. Pawła św. Szczepan – pierwszy męczennik, św. Jan wchodzący do pustego grobu i siepacze Heroda mordujący maleńkich chłopców, a jeszcze przecież nieoczywista nagroda za szaleńczą wytrwałość Symeona i Anny, no i niezmienne zadziwienie rodziców Boga-człowieka – bardzo dużo tu trudnych treści, odsyłających nas do prawdziwego sensu narodzin Boga na ziemi. Jezus rodzi się, by umrzeć i zmartwychwstać.
W tym miejscu o. Przemek przywołał bardzo poruszające rozważanie Furgencjusza o Szczepanie i Szawle. Nieskończona otchłań dzieląca ich w scenie kamieniowania zostaje zasypana dzięki ofierze Jezusa. W niebie siedzą razem przy stole w prawdziwej radości – Szaweł nie wstydzi się zabicia Szczepana, Szczepan szczerze cieszy się z obecności Szawła. To powinno pomóc na nawet najtrudniejsze spotkanie z teściami i kuzynostwem. Tak pojęta miłość nieprzyjaciół ma być początkiem naszego chrześcijaństwa. Jezus wzywa nas : Miłujcie tak jak ja. A przecież już sama ta myśl jest trudna, nie mówiąc o wprowadzaniu jej w życie. Nieraz próbujemy wybaczać, pokochać tych, którzy nas krzywdzą, ale pozostajemy z uczuciem bezsilności wobec czegoś od nas silniejszego. O. Przemek podkreślał, że sama modlitwa za nieprzyjaciół może pomóc nam poszerzać nasze serce, robić w nim miejsce na więcej miłości.
Kluczową myślą jest tu fakt, że wiara jest procesem, że należy rozważać ją w dłuższej perspektywie. Wychodząc od narodzin – konkretnego momentu początku, poprzez pisma oktawy Bożego Narodzenia – ojciec Przemek pokazywał, że chrześcijaństwo, wiara są drogą, że poza chwilą początku jest też czas na wzorst, że te rzeczywistości nie są w nas gotowe. Św. Jan wszedł do pustego grobu i uwierzył. Tylko w co uwierzył? Może na początek w to, że Maria Magdalena nie kłamała. Nawet apostosłowie dojrzewali do wiary w zmartwychwstanie.
Klamrą spinającą wydarzenia oktawy Bożego Narodzenia jest scena ofiarowania w świątyni. Dwoje staruszków rozpoznaje w zwykłym na pozór niemowlaku Mesjasza. Tu wraca również temat patrzenia szerzej, ponieważ w rozważaniu tego fragmentu pomógł nam wiersz ks. J.S. Pasierba „Stare kobiety w kościele”. Bóg okiem pełnym miłości widzi całe nasze życie jednocześnie, całych chce nas widzieć pięknymi. To, po co się urodził, umarł i zmartwychwstał – niebo, które chce nam dać, jest miłością tak potężną, że roztapia się w niej wina Szawła i nasza grzechy, trudości, nasza śmieszność i starość, i śmierć.
Wróciło ostrzeżenie z pierwszego spotkania, że przygotowanie dzieci do pierwszego przyjęcia Komunii Świętej będzie właściwie polegało na przygotowywaniu rodziców, na naszym nawracaniu się – było to silnie odczuwalne podczas styczniowego spotkania. Dostaliśmy też zadanie domowe, choć nie zostaniemy z niego odpytani: mamy napisać sobie, jak, kiedy Jezus, wiara zaczęła się w nas rodzić i jak ta nasza droga się od tej chwili toczy.

W skrócie:
o czym mówiliśmy: oktawa Bożego Narodzenia, czytane wtedy Pisma, przejście od świętowania do codzienności, świadomość drogi, wiara w dłuższej perspektywie
użyte materiały i aktywności: improwizowane scenki, pastele i papier ścierny
sugestie pracy w domu: dalsza praca z Pismem Św i księgami komunijnymi, rodzice mogą przyjrzeć się i np. opisać (dla siebie) historię obecności Boga w swoim życiu
następne spotkanie: mamy spotykają się z p. Marią Berlińską w sobotę 14. stycznia o godz. 16tej,
terminu spotknia rodzinnego jeszcze nie ustaliliśmy