Nieco
ponad tydzień temu odbyło się drugie z cyklu spotkań z panią
Marią Berlińską. Tym razem zaproszone były mamy. Tematem
przewodnim była doniosłość pierwszych trzech lat życia dziecka
dla jego rozwoju psychicznego, wzorce przywiązaniowe, jakie wówczas
wytwarza oraz – co równie istotne – podpowiedzi, co zrobić,
jeśli w tym okresie życia dziecka nie wszystko się udało.
Pani
Maria zwróciła naszą uwagę na fakt, że sposób, w jaki człowiek
odczuwa świat – czy wchodzi weń z ufnością, czy z lękiem, czy
potrafi nawiązywać trwałe, nieuzależniające relacje jest
determinowany w najwcześniejszym dzieciństwie. Do 9-ego miesiąca
życia rozwija się tzw. regulator lęku i strachu, który odpowiada
za postrzeganie świata jako miejsca bezpiecznego i wspierającego
albo jako zagrażającego. Na kolejnym etapie, bo do ok. 16-go –
18-go miesiąca życia tworzy się regulator wstydu, odpowiedzialny
za wyczucie moralne czy nieśmiałość. Pani Maria podkreśliła, że
bardzo ważne jest, by nie mylić tego rodzaju wstydu ze skromnością,
względnie czystością, itd. Zwłaszcza w środowiskach osób
wierzących częste jest, wynikające z niewiedzy, mieszanie tych
sfer i – szczególnie w stosunku do dziewczynek – wzmacnianie
nadmiernej wstydliwości i nieśmiałości. Wstydliwość dzieci w
drugim roku życia jest zjawiskiem normalnym, niemającym nic
wspólnego z seksualnością. By pomóc dziecku przejść ten etap,
nie należy nieśmiałego dziecka chwalić albo zachwycać się tym
„jak słodko się wstydzi” ani też negować jego uczuć, np.
każąc mu przytulać osobę, do której akurat boi się podejść.
Dziecko
tworzy obraz świata w oparciu o relację z głównym opiekunem,
najczęściej mamą. Sposoby wchodzenia w relacje, które wtedy
wykształca noszą nazwę wzorców przywiązaniowych.
Kiedy główny opiekun jest wrażliwy, reaguje na potrzeby fizyczne i
emocjonalne, jest stale dostępny, dziecko buduje wzorzec
bezpieczny.
Postrzega świat jako wspierający, wchodzi w głębokie relacje, ale
też potrafi zostać samo ze sobą. Staje się człowiekiem
samodzielnym, nieuzależniającym się.
To
niestety nie jedyna możliwość. W przypadku, gdy opiekun jest
niestabilny – czasem reaguje na sygnały wysyłane przez dziecko, a
innym razem nie – dziecko nie będzie wiedzieć, czy jego potrzeby
zostaną zaspokojone. W efekcie wytwarza wzorzec
ambiwalentny.
Człowiek przywiązany ambiwalentnie ma niskie poczucie własnej
wartości i boi się wtórngo odrzucenia. Bardzo zabiega o relacje,
przy czym jednocześnie uzależnia i nie potrafi służyć innym.
Z
kolei w relacji z rodzicem nadopiekuńczym, wyprzedzającym potrzeby
dziecka powstaje wzorzec lękowy unikowy,
taka bowiem postawa u opiekuna wynika z jego – zwykle
nieuświadomionego – lęku. Lęk ten przekazywany jest dziecku
najczęściej niewerbalnie za pomocą mimiki, gestykulacji, ogólnego
napięcia postawy. W ten sposób kształtowany jest bierny dorosły.
Gdy
główny opiekun, niezależnie od tego, jak dobrze zaspokaja fizyczne
potrzeby dziecka, pozostaje niedostępny emocjonalnie i nie wchodzi z
nim w relację, dziecko uczy się, że potrzeby emocjonalne musi
zaspokoić samo. Tak rodzi się w nim wzorzec
lękowy.
Osoby wiążące się w ten sposób są często trudne w kontakcie –
bywają agresywne, skupione na sobie, narcystyczne. Pragną miłości,
ale nie wierzą, że rzeczywiście ją dostaną. Choć najczęściej
to maskują, są nieufne i wystraszone. Pani Maria wspomniała jeszce
pokrótce o ostatnim typie przywiązania, którym jest wzorzec
zdezintegrowany.
Jest on charakterystyczny dla osób dorastających w warunkach
skrajnych, np. w czasie wojny.
W
tym miejscu można zadać sobie pytanie: co dalej zrobić z tą
wiedzą. Większość naszych dzieci jest sporo starsza, ich wzorce,
lepsze czy gorsze, są już wytworzone – niewątpliwie popełniliśmy
jakieś błędy. Co z tym teraz zrobić?
Pani
Maria z pełnym przekonaniem psychologa i teologa odpowiada:
przyjrzeć się
sobie z MIŁOŚCIĄ:
bez poczuć winy, bez samobiczowania, wyzbywając się
perfekcjonizmu, który skutecznie zamyka nas na innych. Miłość
siebie, samoakceptacja nie jest tym samym, co pobłażanie sobie. Nie
wiąże się z zaniedbywaniem potrzebnych zmian, a przeciwnie stanowi
konieczny ich warunek. Żeby pomóc dziecku, musimy najpierw
zaobserwować, w jaki sposób sami funkcjonujemy, co przekazujemy
naszą postawą. Jeśli nasz wzorzec przywiązania nie jest
bezpieczny, powinniśmy mieć tego świadomość. Choć początkowo
nieprzyjemna, stanie się ona podstawą do dalszej pracy nad naszym
postępowaniem.
Warto
przyglądać się sobie z pewnym dystansem, stawiając pytanie: „Czy
moja reakcja emocjonalna na tę sytuację jest sensowna, czy tylko
typowa dla wzorca, który reprezentuję?” Ważne jest to, że nasze
wzorce przywiązania również możemy korygować.
Żeby
zmienić wzorzec przywiązaniowy dziecka na bezpieczny, potrzeba
około 5-6 lat stabilnej relacji. Tyle czasu zajmuje odzwierciedlenie
wzorca przywiązania zdrowego opiekuna. Jak w przypadku rozwoju
duchowego, o czym nieustannie przypomina nam ojciec Przemek, tak
jeszcze bardziej w tej kwestii dziecko reaguje na to, co robimy, w
mniejszym stopniu na to, co mówimy. Ważne będą komunikaty
niewerbalne: postawa, dotyk, mimika.
Kochamy
nasze dzieci i pragniemy ich dobra, ale często na pierwszy plan
wysuwają się rzeczy, które nas w nich złoszczą. Zdarza się, że
któreś z dzieci lubimy mniej. To niepopularna myśl, jednak pani
Maria podkreśla, że tak po prostu jest, że nie jest to niczyją
złą wolą i fakt ten nie powinnien stawać się przyczyną poczuć
winy. Co zrobić, by nie skrzywdzić dziecka krzywą miną („mordą”
;-) która automatycznie wślizguje się nam na twarz po jego wejściu
do pokoju?
Pani
Maria przedstawiła nam jedną z metod, jakie stosują opiekunowie w
rodzinnych domach dziecka, którzy uczą się kochać obce, często
bardzo trudne dzieci. Gdy dziecko nas złości, warto siąść z
kartką i wypisać konkretne rzeczy, które nas w nim irytują. A
potem te, które w nim cenimy – i to na tej liście będziemy się
skupiać. Przeglądajmy ją, powtarzajmy, analizując tak długo, aż
wbije się nam na stałe do głowy. Z czasem, gdy dziecko będzie
pojawiać się w pomieszczeniu, w miejsce pretensji to ona będzie
się włączała. Wtedy zamiast grymasu przywitamy je z uśmiechem.
Jak
podczas spotkania tatów, pani Maria ani nie marnowała naszego
czasu, ani specjalnie nas nie oszczędzała. Przyjęcie tego, że
możemy być przywiązani inaczej niż bezpiecznie, że być może
nie wszystko w naszych dzieciach nas cieszy i poirytowanych grymasów,
których często wstydzimy się przed samymi sobą, to sfera cienia.
Przyjmowanie jej wymaga odwagi i pokory, przyjmowanie jej bez
poczucia winy – dodatkowo zdrowej samooakceptacji. Także i w tej
przestrzeni wychowanie dzieci zaczynamy od poznawania i wychowywania
siebie. Krzepiący jest fakt, że osoba, która nam o tym mówi, ma
tak bogate doświadczenie – systematyczną pracą można wypracować
bezpieczne wzorce przywiązania u dzieci, które mają jego deficyty.
Pociechę przynosi też św. Paweł, na takie również okazje
pouczający, że „moc w słabości się doskonali”.