Nasze drugie spotkanie odbyło się w nieco opustoszałych
Katowicach w dniu Święta Niepodległości, co spowodowało, że
bardziej skłonni byliśmy szukać (nie zawsze celowych) nawiązań
do spraw patriotyczych i narodowych. Dzieci siedziały na pięknych,
nowych i kolorowych dywanikach (których pasiaste wzory, choć
miejscami podobne, wykraczały jednak poza zakres liturgiczny), tym
samym zagrożenie akademickie się oddaliło. Z czterech części,
jedna prowadzona była dwutorowo przez ojca Przemysława dla
dorosłych i przez panią Anię dla dzieci, nie zabrakło też
przerwy kawowej, która rozrosła się do rozmiarów solidnej agapy.
Całość od 9:30 trwała intensywne trzy i pół godziny.
Nasi Święci Przyjaciele
„Jednak jest koło liturgiczne!” zauważały dzieci, wchodząc
do salki i rzeczywiście zaczęliśmy od
zadania domowego odpowiednio się w nie wpisującego. W duchu Święta
Wszystkich Świętych dzieci
opowiadały o swoich patronach (z pierwszych lub drugich imion –
paradoksalnie np. święty Boguś nie jest zbyt dobrze znany) lub
innych wybranych świętych i pokazywały namalowane przez siebie
obrazki lub znalezione zdjęcia (obrazów) lub inne dotyczące
świętych zabawy, lub po prostu były za nich przebrane.
Zaczęliśmy od ważnej kwestii
teologicznej, ponieważ Kamil namalował Adama,
który, jak wyjaśnił ojciec Przemysław, został rzeczywiście
wzięty do raju (jako święty, tj. oczyszczony krwią Chrystusa) po
zstąpienia Jezusa do piekieł. Tym sposobem mieliśmy niespodziewany
wgląd w kluczowy wymiar świętości – że
święci i zbawieni,to to samo
oraz w pozorność czasu wobec rzeczywistości zbawienia (tj. że
ofiara Chrystusa zadziałała niejako w obu kierunkach czasu na raz).
Najpopularniejsza wśród naszych
świętych, jak można się było spodziewać wśród tylu Ań oraz
Hań, okazała się pobożna i łaskawa, po trzykroć św.
Anna, o której od dziewczynek
(i dziewczyn) stopniowo dowiedzieliśmy się, że była mamą Maryi,
żoną (Jo)Achima oraz teściową (sic) Józefa, no i oczywiście
babcią Jezusa, dlatego widzieliśmy w niej patronkę babć,
zobaczyliśmy też kilka jej obrazkowych wcieleń. Małgosia wraz z
Krzysiem przedstawili mrożącą krew w żyłach historię
św. Małgorzaty Antiocheńskiej,
wtrąconej do więzienia przez
niechcianego przez nią męża, poganina i straszonej tam przez
groźnego zielonego smoka, którego odpędziła znakiem krzyża (i to
chyba z drewna, a nie, że z ręki); a po zzuciu zielonego potwora o
św. Krzysztofie (za
którego przebrany był jego malutki i całkowicie odmiennej urody
imiennik)
dowiedzieliśmy się, że był bardzo silny i bardzo brzydki, zanim
dostąpił zaszczytu przeniesienia przez rzekę niezwykle ciężkiego
dziecka – Pana Jezusa. Dzięki temu zyskał swoje właściwe imię
(Krzysztof znaczy niosący Chrystusa; wcześniej święty nosił
przyciężkie imię Reprobus...). Boguś z rodzicami przedstawili –
św. Marka, bo tak ma
na drugie imię: mówiliśmy więc o apostole, ewangeliście, który
spisał nauki głoszone przez św. Piotra i umarł śmiercią
męczeńską w Aleksandrii oraz podziwialiśmy brawurowo narysowanego
lwa. Piotruś przebrany był za skrzydlatego (słabo maskowanymi
skrzydłami husarii – 11.11), krewkiego archanioła
Michała i towarzyszył mu
hufczyk malutkich, kartonowych świętych. Nadia wybrała św.
Teresę z Lisieux, małą
Tereskę (w opozycji do hiszpańskiej Wielkiej Teresy z Avila) –
młodziutką, lecz wielką francuską świętą
i doktor kościoła, a jej brat Marceli,
ponieważ jego święci imiennicy są mniej znani współcześnie i
wydawali się odlegli, postawił na św. Jana Pawła II,
(„papieża Polski” –
11.11) i zaprezentował jego imponujący (ob)rysunek. Przy okazji
zastanawialiśmy się, czego patronem jest ten
stosunkowo nowy święty –
wśród propozycji pojawili się: narciarze (domena ludzi gór do
podziału z Piergiorgio Frassatim), rodziny, a także wąski zbiór
papieży Polaków (11.11). Po sprawdzeniu, odrzucić musimy
propozycje skrajne – św. Jan Paweł II jest patronem rodzin.
Tymczasem Marysia z wielu świętych Marii wybrała świętą
Marię Goretti – dziewczynkę
(umarła w wieku lat jedenastu), która jednak była męczennicą,
o mrocznej historii, zakończonej niesłychanym aktem miłosierdzia
na łożu śmierci. Po
prezentacjach zostało nam ogólne wrażenie,
że święci są czadowi.
Następnie zastanawialiśmy
się, dlaczego modlimy się przez wstawiennictwo świętych. Ojciec
Przemek wyjaśnił, że to jak z proszeniem mamy, żeby tata zgodził
się na psa (czy kto tam akurat w rodzinie jest tą ze wszech miar
rozsądną osobą). A relacja ze świętymi ma wymiar przyjaźni. By
tę przyjaźń przypieczętować, pomodliliśmy się za
wstawiennictwem naszych wybranych świętych.
Dzielenie się pracą (dorośli) i praca nad podziałem kalendarza
liturgicznego (dzieci)
Kiedy skończyliśmy spotkanie ze świętymi, pani Ania przejęła
dzieci i pracowała z nimi nad stworzeniem kalendarza liturgicznego,
który docelowo zostanie umieszczony w sali rodzinnej. Dzieci
powtarzały okresy liturgiczne i przylepiały włóczki w
odpowiednich kolorach i bibułki symbolizujące pory roku.
Powyższe umożliwiło dorosłym podzielenie się doświadczeniami z
minionego trzytygodniowego okresu. Mówiliśmy sprawdzającej się u
większości rodzin modlitwie dziesiątką różańca, o problemach
wynikających z konieczności bezbłędnego powiedzenia modlitwy
przez małych skrupulantów (co duzi skrupulanci aż za dobrze
rozumieją, a jak mi się znów coś nie spodoba w tej relacji, to
znowu napiszę ją od początku), o czytaniu lub słuchaniu Biblii i
różnego rodzaju opowieści biblijnych. Dzieliliśmy się pomysłami
włączenia dzieci w namysł nad historiami biblijnymi (komiksy,
zabawy) oraz postaciami świętych, a także technikami angażowania
ich w modlitwę (sprytny pomysł z gaszeniem świeczek, mówienie
intencji przed kolejnymi „Zdrowaś Mario” przez poszczególnych
członków rodziny, rozmowy o ulubionych świętych z babciami,
dziadkami, wujkami i ciociami), a także zaskakującym
doświadczeniem, że pamiętają, choć my pamiętamy, że nie
powinny pamiętać. Ojciec Przemek podkreślał, nie mogącym w pełni
w to uwierzyć nam, że kategoria „grzeczności” dzieci jest bez
znaczenia i że nie należy ich specjalnie dyscyplinować (i
rzeczywiście, w finałowej części, kiedy dzieciaki były bardziej
zmęczone i rozbrykane, sam zaimprowizował metodę stawiania granic
w stylu zabawy w „raz, dwa, trzy baba Jaga patrzy”) oraz, że
uczą się nie z tego, co im mówimy, a z tego jak/czym żyjemy.
Dzieliliśmy się nie tylko sukcesami (zapamiętane przez maluchy
modlitwy, dzieci przypominające o modlitwie mimo późnej pory,
zapamiętane i rozważane fragmenty Pisma, niezłe zachowanie podczas
mszy, napisane i wysłane listy do rodziny informujące ich o
priorytetach komunijnych), ale też trudami. Pan Stanisław
(prezentując męski punkt widzenia) podzielił się wrażeniem, że
przygotowanie dzieci do Komunii powinno być czymś więcej, niż
gonieniem ich do kolorowanek o świętych (choć i te Ania koloruje
;D) i klepania definicji i modlitw, ale rzeczywistą i trudną pracą
nad nawróceniem całej rodziny. W podobnym tonie wypowiadała się
pani Dominika, która jako pierwsza z nas natknęła się na opór w
kwestii prezentów i to ze strony, która wydawała się bezpieczna,
a także, że codzienne chodzenie do kościoła jest jednak zbyt
trudne dla małych.
Nasze komunijne księgi nie są jeszcze gotowe, ale niektórzy
mają już pomysły i/lub konieczne materiały i będziemy je
stopniowo je tworzyć. Ojciec Przemek prosił też, byśmy na kolejne
spotkanie przynieśli dużo zdjęć z życia dzieci i
rodziny, a także zdjęć rzeczy (aktywności), które lubimy,
zdjęć niekoniecznie wyciągniętych z najodświętniejszego albumu,
bo mogą do niego nie wrócić w równie dobrym stanie. Dzieliśmy
się też obowiązkami, które powzięliśmy w ramach naszych spotkań
oraz ważnym (a poruszającą historią wprowadzonym) tematem naszej
wspólnej za siebie modlitwy, której, jak z powyższego
wynikało – wszyscy bardzo potrzebujemy.
Wszystko w kościele
Tym razem to chyba dorośli skończyli prędzej, po ubraniu się,
wszyscy korytarzykami, schodkami i przez zakrystię, gdzie uderzył
nas charakterystyczny zapach, przeszliśmy do kościoła. Co
nastąpiło, było fantastyczne: zachęcone przez ojca Przemka dzieci
rozbiegły się po kościele, by wszystko zobaczyć, spisać lub
narysować i większości rzeczy dotknąć. Radość i wolność tego
poznawania były ogromne. Odgłos dzwonków liturgicznych, gongu i
dzwonka na wejście towarzyszył nam więc do końca. Dzieci pobiegły
na chór, gdzie pan/brat... konserwował organy, a niektórym udało
się nawet do nich wleźć. Oraz wyleźć. Bardzo dokładnie
przyglądaliśmy się prezbiterium, widzieliśmy paschał z
czerwonymi kroplami symbolizującymi rany Chrystusa, obok niego
krzyż, szukaliśmy obrazów, ikon, dzieci zaglądały pod ołtarz
(Bóg jest z nami w kontakcie), niektórzy skupiali się też na
mikrofonach (próbując nimi manipulować) i wentylatorach, ale była
i droga krzyżowa i sztandar Legio Mariae, Matka Boska Częstochowska
i Chrystus Miłosierny na tle łąk (a nie w późniejszej wersji na
tle posadzki wieczernika).
Kiedy zgromadziliśmy się ponownie – dzieci wymieniały wszystko,
co zauważyły i zanotowały, a później poszliśmy do gospodarza
domu, ojciec Przemek otworzył tabernakulum
i dzieci (dorośli też) spotkały się z Panem Jezusem. Krąg
dzieciaków klęczący w prezbiterium, tuż przed tabernakulum i
wpatrzonych w monstrancję, a później „dotykających Pana Jezusa”
– to był serio wzruszający widok i krzepiące wspomnienie na
momenty okołokomunijnych utrat ostrości wizji.
Wracając tą samą drogą, którą przyszliśmy, zabraliśmy połowę
zakrystii do salki. Dzieciaki biegły z kielichem, puszką,
patenkami, puryfikaterzem, świecami, ktoś niósł korporał,
ampułki, palkę, ktoś może mniej szczęśliwy ręczniczek
a dorośli ornaty ze stułami itd.
I pod nim
Agapa udała się bardzo,
bo od wcześniejszych aktywności wszystkim zaostrzył
się apetyt. A był i
wspaniały piernik marchewkowy, i brownies, były też kanapki. I
herbata. I paluszki.
Potem wróciliśmy do przedmiotów potrzebnych do mszy. Dzieci
szukały poszczególnych rzeczy używanych w liturgii, kładły na
nie etykiety, a potem oglądały je. W tym również wspaniałe
mszalne księgi (których spora waga, rzecz jasna, nie wydawała się
zbyt znaczna żadnemu z dzieciaków), pięknie iluminowany
lekcjonarz, ewangeliarz, mszał (wraz z jego licznymi i
kolorowymi zakładkami)... Młodsi i energiczniejsi na tym etapie
grali już w swojej własnej lidze, ale większości udało się
przyjrzeć jeszcze poszczególnym elementom.
Kluczowym rozróżnieniem, tym, które decyduje o rzeczywistej
gotowości dziecka do przyjęcia sakramentu, było rozróżnienie
pomiędzy komunikantem a Panem Jezusem i kwestia przeistoczenia.
Ojciec Przemek pokazywał dzieciom „opłatek” i tłumaczył, że
w najważniejszym momencie Mszy św. zmienia się on w ciało Pana
Jezusa, takie jak to, które widzieliśmy w kościele. I, co gorsza,
że one niczym się poza tym nie różnią. Poznaliśmy dużo nowych
słów i nawet ci, którzy, wydawałoby się, nie uważali,
zapamiętali korporał albo komunikant lub też puryfikaterz...
Natomiast powieszone na stojakach z boku stołu ornaty przypominały,
że każda msza (wykorzystująca pisma i skierowana ku
przeistoczeniu) odbywa się w jakimś kolorze, w jakimś punkcie roku
liturgicznego. W ten sposób również nasze spotkanie nie tylko było
cykliczne względem poprzedniego, ale również zamknęło się tym,
czym się rozpoczęło, choć w ornatowej repryzie.
Po
ostatnim razie nie powinienem być zaskoczony, ale
znów szokuje mnie, jak wiele udało się nam zrobić, jak wiele z
tego dzieci chłoną, a i... jak wiele my się przy nich uczymy. I
nie chodzi tylko o nowe słownictwo czy to,
kiedy obchodzimy daną
uroczystość, a bardziej o całościowe ukierunkowanie postrzępionej
wiedzy z lat
minionych na hm... Pana Jezusa pewnie, jak wszystko na katechezie,
ale jakoś bardziej, głębiej i prawdziwiej tym razem. I ze
świadomością, że tym razem to już nie tylko dla siebie, ale
właśnie i dla nich. Chwała Panu!
W skrócie:
o czym mówiliśmy: święci,modlitwa za wstawiennictwem
świętych, Msza św., przeistoczenie, sprzęty używane podczas
liturgii, wyposażenie kościoła, powtórka koła roku liturgicznego
wykorzystane materiały: własnoręcznie przygotowane obrazki,
stroje, komiksy o wybranych świętych, naczynia i księgi
wykorzystywane podczas Mszy św., ornaty, koło liturgiczne z
kawałkami włóczki i bibuły
spotkanie grudniowe: odbędzie się 3.12 o godz. 9.30,
potrzebne będą zdjęcia dzieci, rodziny (także dalszej),
przyjaciół, zdjęcia lub rysunki przedstawiające ulubione zajęcia,
przedmioty, miejsca naszych dzieci (mogą się nieco zniszczyć)