piątek, 18 listopada 2016

11.11.2016
Nasze drugie spotkanie odbyło się w nieco opustoszałych Katowicach w dniu Święta Niepodległości, co spowodowało, że bardziej skłonni byliśmy szukać (nie zawsze celowych) nawiązań do spraw patriotyczych i narodowych. Dzieci siedziały na pięknych, nowych i kolorowych dywanikach (których pasiaste wzory, choć miejscami podobne, wykraczały jednak poza zakres liturgiczny), tym samym zagrożenie akademickie się oddaliło. Z czterech części, jedna prowadzona była dwutorowo przez ojca Przemysława dla dorosłych i przez panią Anię dla dzieci, nie zabrakło też przerwy kawowej, która rozrosła się do rozmiarów solidnej agapy. Całość od 9:30 trwała intensywne trzy i pół godziny.

Nasi Święci Przyjaciele
„Jednak jest koło liturgiczne!” zauważały dzieci, wchodząc do salki i rzeczywiście zaczęliśmy od zadania domowego odpowiednio się w nie wpisującego. W duchu Święta Wszystkich Świętych dzieci opowiadały o swoich patronach (z pierwszych lub drugich imion – paradoksalnie np. święty Boguś nie jest zbyt dobrze znany) lub innych wybranych świętych i pokazywały namalowane przez siebie obrazki lub znalezione zdjęcia (obrazów) lub inne dotyczące świętych zabawy, lub po prostu były za nich przebrane.
Zaczęliśmy od ważnej kwestii teologicznej, ponieważ Kamil namalował Adama, który, jak wyjaśnił ojciec Przemysław, został rzeczywiście wzięty do raju (jako święty, tj. oczyszczony krwią Chrystusa) po zstąpienia Jezusa do piekieł. Tym sposobem mieliśmy niespodziewany wgląd w kluczowy wymiar świętości – że święci i zbawieni,to to samo oraz w pozorność czasu wobec rzeczywistości zbawienia (tj. że ofiara Chrystusa zadziałała niejako w obu kierunkach czasu na raz).
Najpopularniejsza wśród naszych świętych, jak można się było spodziewać wśród tylu Ań oraz Hań, okazała się pobożna i łaskawa, po trzykroć św. Anna, o której od dziewczynek (i dziewczyn) stopniowo dowiedzieliśmy się, że była mamą Maryi, żoną (Jo)Achima oraz teściową (sic) Józefa, no i oczywiście babcią Jezusa, dlatego widzieliśmy w niej patronkę babć, zobaczyliśmy też kilka jej obrazkowych wcieleń. Małgosia wraz z Krzysiem przedstawili mrożącą krew w żyłach historię św. Małgorzaty Antiocheńskiej, wtrąconej do więzienia przez niechcianego przez nią męża, poganina i straszonej tam przez groźnego zielonego smoka, którego odpędziła znakiem krzyża (i to chyba z drewna, a nie, że z ręki); a po zzuciu zielonego potwora o św. Krzysztofie (za którego przebrany był jego malutki i całkowicie odmiennej urody imiennik) dowiedzieliśmy się, że był bardzo silny i bardzo brzydki, zanim dostąpił zaszczytu przeniesienia przez rzekę niezwykle ciężkiego dziecka – Pana Jezusa. Dzięki temu zyskał swoje właściwe imię (Krzysztof znaczy niosący Chrystusa; wcześniej święty nosił przyciężkie imię Reprobus...). Boguś z rodzicami przedstawili – św. Marka, bo tak ma na drugie imię: mówiliśmy więc o apostole, ewangeliście, który spisał nauki głoszone przez św. Piotra i umarł śmiercią męczeńską w Aleksandrii oraz podziwialiśmy brawurowo narysowanego lwa. Piotruś przebrany był za skrzydlatego (słabo maskowanymi skrzydłami husarii – 11.11), krewkiego archanioła Michała i towarzyszył mu hufczyk malutkich, kartonowych świętych. Nadia wybrała św. Teresę z Lisieux, małą Tereskę (w opozycji do hiszpańskiej Wielkiej Teresy z Avila) – młodziutką, lecz wielką francuską świętą i doktor kościoła, a jej brat Marceli, ponieważ jego święci imiennicy są mniej znani współcześnie i wydawali się odlegli, postawił na św. Jana Pawła II, („papieża Polski” – 11.11) i zaprezentował jego imponujący (ob)rysunek. Przy okazji zastanawialiśmy się, czego patronem jest ten stosunkowo nowy święty – wśród propozycji pojawili się: narciarze (domena ludzi gór do podziału z Piergiorgio Frassatim), rodziny, a także wąski zbiór papieży Polaków (11.11). Po sprawdzeniu, odrzucić musimy propozycje skrajne – św. Jan Paweł II jest patronem rodzin. Tymczasem Marysia z wielu świętych Marii wybrała świętą Marię Goretti – dziewczynkę (umarła w wieku lat jedenastu), która jednak była męczennicą, o mrocznej historii, zakończonej niesłychanym aktem miłosierdzia na łożu śmierci. Po prezentacjach zostało nam ogólne wrażenie, że święci są czadowi.
Następnie zastanawialiśmy się, dlaczego modlimy się przez wstawiennictwo świętych. Ojciec Przemek wyjaśnił, że to jak z proszeniem mamy, żeby tata zgodził się na psa (czy kto tam akurat w rodzinie jest tą ze wszech miar rozsądną osobą). A relacja ze świętymi ma wymiar przyjaźni. By tę przyjaźń przypieczętować, pomodliliśmy się za wstawiennictwem naszych wybranych świętych.

Dzielenie się pracą (dorośli) i praca nad podziałem kalendarza liturgicznego (dzieci)
Kiedy skończyliśmy spotkanie ze świętymi, pani Ania przejęła dzieci i pracowała z nimi nad stworzeniem kalendarza liturgicznego, który docelowo zostanie umieszczony w sali rodzinnej. Dzieci powtarzały okresy liturgiczne i przylepiały włóczki w odpowiednich kolorach i bibułki symbolizujące pory roku.
Powyższe umożliwiło dorosłym podzielenie się doświadczeniami z minionego trzytygodniowego okresu. Mówiliśmy sprawdzającej się u większości rodzin modlitwie dziesiątką różańca, o problemach wynikających z konieczności bezbłędnego powiedzenia modlitwy przez małych skrupulantów (co duzi skrupulanci aż za dobrze rozumieją, a jak mi się znów coś nie spodoba w tej relacji, to znowu napiszę ją od początku), o czytaniu lub słuchaniu Biblii i różnego rodzaju opowieści biblijnych. Dzieliliśmy się pomysłami włączenia dzieci w namysł nad historiami biblijnymi (komiksy, zabawy) oraz postaciami świętych, a także technikami angażowania ich w modlitwę (sprytny pomysł z gaszeniem świeczek, mówienie intencji przed kolejnymi „Zdrowaś Mario” przez poszczególnych członków rodziny, rozmowy o ulubionych świętych z babciami, dziadkami, wujkami i ciociami), a także zaskakującym doświadczeniem, że pamiętają, choć my pamiętamy, że nie powinny pamiętać. Ojciec Przemek podkreślał, nie mogącym w pełni w to uwierzyć nam, że kategoria „grzeczności” dzieci jest bez znaczenia i że nie należy ich specjalnie dyscyplinować (i rzeczywiście, w finałowej części, kiedy dzieciaki były bardziej zmęczone i rozbrykane, sam zaimprowizował metodę stawiania granic w stylu zabawy w „raz, dwa, trzy baba Jaga patrzy”) oraz, że uczą się nie z tego, co im mówimy, a z tego jak/czym żyjemy. Dzieliliśmy się nie tylko sukcesami (zapamiętane przez maluchy modlitwy, dzieci przypominające o modlitwie mimo późnej pory, zapamiętane i rozważane fragmenty Pisma, niezłe zachowanie podczas mszy, napisane i wysłane listy do rodziny informujące ich o priorytetach komunijnych), ale też trudami. Pan Stanisław (prezentując męski punkt widzenia) podzielił się wrażeniem, że przygotowanie dzieci do Komunii powinno być czymś więcej, niż gonieniem ich do kolorowanek o świętych (choć i te Ania koloruje ;D) i klepania definicji i modlitw, ale rzeczywistą i trudną pracą nad nawróceniem całej rodziny. W podobnym tonie wypowiadała się pani Dominika, która jako pierwsza z nas natknęła się na opór w kwestii prezentów i to ze strony, która wydawała się bezpieczna, a także, że codzienne chodzenie do kościoła jest jednak zbyt trudne dla małych.
Nasze komunijne księgi nie są jeszcze gotowe, ale niektórzy mają już pomysły i/lub konieczne materiały i będziemy je stopniowo je tworzyć. Ojciec Przemek prosił też, byśmy na kolejne spotkanie przynieśli dużo zdjęć z życia dzieci i rodziny, a także zdjęć rzeczy (aktywności), które lubimy, zdjęć niekoniecznie wyciągniętych z najodświętniejszego albumu, bo mogą do niego nie wrócić w równie dobrym stanie. Dzieliśmy się też obowiązkami, które powzięliśmy w ramach naszych spotkań oraz ważnym (a poruszającą historią wprowadzonym) tematem naszej wspólnej za siebie modlitwy, której, jak z powyższego wynikało – wszyscy bardzo potrzebujemy.

Wszystko w kościele
Tym razem to chyba dorośli skończyli prędzej, po ubraniu się, wszyscy korytarzykami, schodkami i przez zakrystię, gdzie uderzył nas charakterystyczny zapach, przeszliśmy do kościoła. Co nastąpiło, było fantastyczne: zachęcone przez ojca Przemka dzieci rozbiegły się po kościele, by wszystko zobaczyć, spisać lub narysować i większości rzeczy dotknąć. Radość i wolność tego poznawania były ogromne. Odgłos dzwonków liturgicznych, gongu i dzwonka na wejście towarzyszył nam więc do końca. Dzieci pobiegły na chór, gdzie pan/brat... konserwował organy, a niektórym udało się nawet do nich wleźć. Oraz wyleźć. Bardzo dokładnie przyglądaliśmy się prezbiterium, widzieliśmy paschał z czerwonymi kroplami symbolizującymi rany Chrystusa, obok niego krzyż, szukaliśmy obrazów, ikon, dzieci zaglądały pod ołtarz (Bóg jest z nami w kontakcie), niektórzy skupiali się też na mikrofonach (próbując nimi manipulować) i wentylatorach, ale była i droga krzyżowa i sztandar Legio Mariae, Matka Boska Częstochowska i Chrystus Miłosierny na tle łąk (a nie w późniejszej wersji na tle posadzki wieczernika).
Kiedy zgromadziliśmy się ponownie – dzieci wymieniały wszystko, co zauważyły i zanotowały, a później poszliśmy do gospodarza domu, ojciec Przemek otworzył tabernakulum i dzieci (dorośli też) spotkały się z Panem Jezusem. Krąg dzieciaków klęczący w prezbiterium, tuż przed tabernakulum i wpatrzonych w monstrancję, a później „dotykających Pana Jezusa” – to był serio wzruszający widok i krzepiące wspomnienie na momenty okołokomunijnych utrat ostrości wizji.
Wracając tą samą drogą, którą przyszliśmy, zabraliśmy połowę zakrystii do salki. Dzieciaki biegły z kielichem, puszką, patenkami, puryfikaterzem, świecami, ktoś niósł korporał, ampułki, palkę, ktoś może mniej szczęśliwy ręczniczek a dorośli ornaty ze stułami itd.
I pod nim
Agapa udała się bardzo, bo od wcześniejszych aktywności wszystkim zaostrzył się apetyt. A był i wspaniały piernik marchewkowy, i brownies, były też kanapki. I herbata. I paluszki.
Potem wróciliśmy do przedmiotów potrzebnych do mszy. Dzieci szukały poszczególnych rzeczy używanych w liturgii, kładły na nie etykiety, a potem oglądały je. W tym również wspaniałe mszalne księgi (których spora waga, rzecz jasna, nie wydawała się zbyt znaczna żadnemu z dzieciaków), pięknie iluminowany lekcjonarz, ewangeliarz, mszał (wraz z jego licznymi i kolorowymi zakładkami)... Młodsi i energiczniejsi na tym etapie grali już w swojej własnej lidze, ale większości udało się przyjrzeć jeszcze poszczególnym elementom.
Kluczowym rozróżnieniem, tym, które decyduje o rzeczywistej gotowości dziecka do przyjęcia sakramentu, było rozróżnienie pomiędzy komunikantem a Panem Jezusem i kwestia przeistoczenia. Ojciec Przemek pokazywał dzieciom „opłatek” i tłumaczył, że w najważniejszym momencie Mszy św. zmienia się on w ciało Pana Jezusa, takie jak to, które widzieliśmy w kościele. I, co gorsza, że one niczym się poza tym nie różnią. Poznaliśmy dużo nowych słów i nawet ci, którzy, wydawałoby się, nie uważali, zapamiętali korporał albo komunikant lub też puryfikaterz...
Natomiast powieszone na stojakach z boku stołu ornaty przypominały, że każda msza (wykorzystująca pisma i skierowana ku przeistoczeniu) odbywa się w jakimś kolorze, w jakimś punkcie roku liturgicznego. W ten sposób również nasze spotkanie nie tylko było cykliczne względem poprzedniego, ale również zamknęło się tym, czym się rozpoczęło, choć w ornatowej repryzie.
Po ostatnim razie nie powinienem być zaskoczony, ale znów szokuje mnie, jak wiele udało się nam zrobić, jak wiele z tego dzieci chłoną, a i... jak wiele my się przy nich uczymy. I nie chodzi tylko o nowe słownictwo czy to, kiedy obchodzimy daną uroczystość, a bardziej o całościowe ukierunkowanie postrzępionej wiedzy z lat minionych na hm... Pana Jezusa pewnie, jak wszystko na katechezie, ale jakoś bardziej, głębiej i prawdziwiej tym razem. I ze świadomością, że tym razem to już nie tylko dla siebie, ale właśnie i dla nich. Chwała Panu!

W skrócie:
o czym mówiliśmy: święci,modlitwa za wstawiennictwem świętych, Msza św., przeistoczenie, sprzęty używane podczas liturgii, wyposażenie kościoła, powtórka koła roku liturgicznego
wykorzystane materiały: własnoręcznie przygotowane obrazki, stroje, komiksy o wybranych świętych, naczynia i księgi wykorzystywane podczas Mszy św., ornaty, koło liturgiczne z kawałkami włóczki i bibuły
spotkanie grudniowe: odbędzie się 3.12 o godz. 9.30, potrzebne będą zdjęcia dzieci, rodziny (także dalszej), przyjaciół, zdjęcia lub rysunki przedstawiające ulubione zajęcia, przedmioty, miejsca naszych dzieci (mogą się nieco zniszczyć)