Bardzo, bardzo dawno temu, mniej więcej w sobotę przed ubiegłą
(25.03) w ramach właściwie pojętych („najpierw zróbcie sami,
dzieci nauczą się od was”) przygotowań do wczesnego
przystąpienia naszych katolicząt do sakramentu Komunii Świętej
odbyło się popołudniowe spotkanie małżeństw. Wyjątkowy
charakter spotkania dodatkowo podkreślał fakt, że odbywał się w
Święto Zwiastowania oraz w okrągłą (w systemie trójkowym) 27
rocznicę ślubów wieczystych o. Przemka i wieczór/noc zmiany
czasu. Pierwsza część w salce składała się z wykładu pani
Marii Berlińskiej i analizy przysięgi małżeńskiej o. Przemka,
druga natomiast, duchowa, po przejściu do oratorium, objęła
adorację Najświętszego Sakramentu oraz Mszę Św., podczas
której wzruszeni i (wreszcie!) ze zrozumieniem odnowiliśmy
przysięgę małżeńską.
I znów, choć za nie niezmiennie przepraszamy, opóźnienie w
umieszczeniu relacji jest w zasadzie chwalebnym dowodem pracy nad
sobą – przestrzeń sporów, trudnych emocji i trójkątnych
inwektyw przebytych w ciągu minionych dwóch tygodni umożliwiła
nam choćby wstępne przemyślenie i przeżycie „omawianego
materiału” tak, by można go było wreszcie zapisać.
WYKŁAD
PANI MARII
Poprzednie spotkania pani Maria przeprowadziła dla rodziców
osobno: na pierwszym tatowie dowiadywali się o znaczeniu emocji w
relacjach rodzinnych oraz czym jest kształtowanie postaw, mogło
przy tym służyć jako swoisty folder reklamowy/zdjęcie z pudełka
papierosów – klarowny sygnał o konieczności prostowania ścieżek,
następnie mamy poznawały teorię stylów przywiązania oraz że i
jak można korygować ich ewentualne zwichrowania. Również trzeci
wykład Pani Marii dotyczył spraw fundamentalnych i tym razem
również przyniósł maksimum treści w minimum czasu (ileż można
grać na tablecie?): mowa była o relacjach, ich typach i
charakterze, ich znaczeniu dla funkcjonowania nas samych, naszych
dzieci, a także o wypłacie, którą przynosi zarówno tego rodzaju
praca nad sobą jak jej brak. Słowem – było o małżeńskiej
trygonometrii.
3
Rodzaje Relacji
Zaczęliśmy od zdefiniowania 3 rodzajów relacji, które
składają się na podstawę całego naszego działania relacyjnego:
Kobieta
– Mężczyzna (relacja
niezależna obejmująca stosunki seksualne)
Rodzic
– Dziecko (relacja zależna)
Dziecko
– Dziecko (relacja
niezależna)
Każdego z tych typów relacji uczymy się w rodzinie, wszystkich
uczymy się przez działanie (tzw. świadectwo), nie zaś przez słowa
– nigdy dość przypominania tej ważnej a niełatwej dla rodzica
okoliczności. Oprócz obejmowania ich samych (relacja małżeńska
rodziców, relacja z rodzicem, relacja z rodzeństwem), stanowią one
również wzorzec wchodzenia we wszelkie podobne stosunki w
późniejszym życiu, co znaczy, że na relacji zależnej R-Dz
wzorować z czasem będziemy wszelkie relacje zależności w tym:
z nauczycielami, szefami, przełożonymi itd., a na relacji Dz-Dz
wszelkie relacje sąsiedzkie, przyjcielskie i im podobne. It
goes without saying, jak mawiają Anglicy, że na
podstawowej relacji Mamy i Taty wzorować będziemy (co
najmniej) nasze małżeństwo.
Przed omówieniem zdrowego wariantu tych relacji oraz jego
poszczególnych malowniczych patologii, pani Maria zwróciła nam
uwagę na znaczenie relacji Dz-Dz w rozwoju osoby. Ponieważ w
oparciu o te doświadczenia w wieku od 3-go roku wzwyż tworzyć się
będzie wiele istotnych relacji w późniejszym życiu, jest bardzo
istotne (konieczne), by jedynacy byli wprowadzani w grupę
równieśniczą. Chodzi jednak nie o zajęcia z angielskiego,
Excela czy pływania, na których dzieci prowadzone są od początku
do końca przez instruktora, ale o przestrzeń uspołecznienia: sport
grupowy, harcerstwo, oaza itp. W innym wypadku tworzenie tych
ważnych relacji niezależnych może być poważnie utrudnione
w młodzieńczym oraz dorosłym życiu.
|
GRANICE OTWARTE |
Granice
otwarte...
Rozpoczęliśmy od obrazka idealnego, ponoć jednak występującego
w przyrodzie – w relacji takiej po pierwsze osoby mają, dodajmy
wypracowaną w znoju, świadomość siebie, znają własne lęki i
fantazje, braki i nadmiary, talenty i idiosynkrazje (np. do
niepotrzebnych hellenizmów, jakby nie można było napisać
słabostki ;-). Dodatkowo, aby dowolna relacja funkcjonowała
poprawnie, nasze granice powinny być otwarte. Znaczy to tyle,
że komunikowanie siebie jak i przyjmowanie informacji od partnera
zachodzi w obie strony. Przestrzeń komunikacji obejmuje
wszystkie istotne (oraz nieistotne) aspekty życia.
|
GRANICE ZAMKNIĘTE |
...zamknięte...
Przeważnie jednak granice pozostają w większym bądź mniejszym
stopniu zamknięte. „Niech się domyśli” myślą ona lub on, nie
do końca rozumiejąc, że takie milczenie nie jest złotem, a
najwyżej dwudziestoczterokaratowym tombakiem. Między partnerami,
którzy z tego czy innego powodu boją się zranień, powstaje ściana
czy „mur z drutem kolczastym i tłuczonym szkłem”... Podobnie,
gdy jedna strona bezustannie komunikuje powierzchowne kwestie, a
druga kiwa głową bez zrozumienia/zainteresowania.
i
ich brak
Niejednokrotnie słyszymy
macierzyńskie i koleżeńskie rady: „Teraz jest rodzina, teraz
jest dziecko, to już nie ma ciebie. Nie ma, że mi się nie chce.”
W istocie kaleczą one zdolność do komunikowania siebie: swoich
potrzeb, swoich słabości, czasem śmiesznostek, itd. Osoba
przymująca je traci prawo do swoich granic. Jej partner/partnerka
często nie zdaje sobie sprawy, że te granice są przekroczone i
nieświadomie staje się agresorem. Warto tu dokonać jeszcze jednego
rozróżnienia. W chrześcijaństwie dobrowolna ofiara z
siebie dla innych – ujmowana
jako przyjmowanie krzyża, posiadanie siebie w dawaniu siebie,
względnie miłość bliźniego – jest etycznym punktem dojścia
drogi duchowej. Jest to jednak postawa, która wymaga
świadomego i wolnego wyboru dającego:
wiem, co oddaję i godzę się to oddać. Jeśli próbujemy tego
rodzaju postawę przyjmować przedwcześnie lub jeśli jesteśmy w
nią upchnięci przemocowymi przekazami rodzinnymi – nadmierny
wysiłek tego rodzaju poświęcenia musi kończyć się wybuchami,
kłótniami i poczuciem głębokiego skrzywdzenia. Jest to cel naszej
pracy nad sobą, nie należy oczekiwać, że osiągniemy go na
początku drogi.
|
"PRZESMYK KONWERSACYJNY" :) |
Ku
przesmykowi konwersacyjnemu
Często
bywa tak, że trudne prawdy o sobie, nasze dziwactwa, wstydliwe
problemy, nietypowe kłopoty z rzeczywistością czy potrzeby w
związku komunikujemy nieśmiało, bojąc się odrzucenia. „Czy
będzie mnie kochał(a) jak się dowie?” „Czy nie weźmie mnie za
wariata?” Zdarza się nawet, że uda się przeprowadzić na dany
temat rozmowę. Jednak różnice między nami mogą powodować, że z
trudem wydobyty z siebie, okupiony wstydem i lękiem komunikat jednej
strony zostanie zapomniany przez partnera, dla którego jest to
problem niejako „z innego świata”. Tego rodzaje komunikacyjny
trud występuje po obu stronach – nie są one domeną jednej płci.
Z
czasem pary takie, zrażone doświadczeniem, które z braku szerszego
spojrzenia na tę sytuację odbierają jako odrzucenie, dochodzą do
stanu niemal całkowitej szczelności granic.
Małżeństwa takie z dumą upatrują najwyższy sukces
związku w fakcie, że
nie skończył się on rozwodem.
Ich cała komunikacja mieści się w wąskim przesmyku na
konwersację: „kto dziś
odbiera dzieci?”, „jakie krzesła do jadalni?”, itd. Bywa, że
stan takiego wypalenia nie objawia się nawet większymi konfliktami
– te byłyby już otwarciem komunikacyjnej cieśniny na solidną
burzę szerokich wód kłótni. Oczywiście dynamika kłótni nie
musi zależeć od skali problemu.
|
PRAWIDŁOWE RELACJE |
Zdrowy
trójkąt
Podstawowa relacja rodzinna tworzy zatem trójkąt o otwartych
granicach. Zdrowa struktura takiego związku jest w ciągłym
ruchu – granica pomiędzy dorosłymi a dziećmi przesuwa
się wraz z upływem czasu, jednak nigdy nie powinna zaniknąć.
Nie należy wprowadzać dzieci w świat dorosłych. I w drugą stronę
– dzieci potrzebują swojej prywatności, przestrzeni wolności
(zwłaszcza nastolatki).
Jednocześnie
ważne jest, by między tymi światami (tzn. męskim i kobiecym,
rodzicielskim i dziecięcym) istniał przekaz. Kiedy granice
pozostają otwarte, sporo się dzieje. Niejednokrotnie dochodzi do
zaognień a nawet otwartych konfliktów.
To ważna lekcja. Nie chodzi wcale o to, żeby ich nie było. Należy
jednak nauczyć się podchodzić do nich konstruktywnie. W
dojrzale funkcjonującej rodzinie konflikty mogą być pomocne,
przynoszą bowiem istotne informacje o nas. A przy tym – wiadomo,
że w sytuacji konfliktu odbijamy się od egoizmów własnych i
cudzych. Rozszerzając znaną metaforę, że kobiety są z Wenus a
mężczyźni z Marsa pani Maria dodaje, że jest to Mars w innej
galaktyce. Że różnice między płciami są ogromne. Wszystko to
składa się na dynamikę zdrowego życia rodzinnego. Ważne jest,
aby sprawy wnoszone przez jedną stronę były równie ważne, co
sprawy drugiej strony. Celem jest wypracowanie takiego sposobu
funkcjonowania, by powstawać z konfliktów, by podczas ich przebiegu
nie zamykać granic, by nad naszym gniewem nie zapadał zmrok, byśmy
wreszcie, nawiązując do przysięgi małżeńskiej, ustawicznie
mówili sobie: tak.
Przeciwników w tym marszu mamy znacznych – to podświadomość,
bariery w nas poukrywane, egoizm, zranienia. To z obserwacji tych
naszych zmagań (a nie z „Ani z Zielonego Wzgóra” – poczytaj
kochanie) dzieci czerpią wzorce swoich wszystkich relacji. To tu
uczą się, że w życiu rodzinnym chodzi ostatecznie o coś więcej
niż martwy obrazek lub bezsensowne konflikty: o trud poznawania
siebie i drugiego, trud szukania wspólnych rozwiązań, trud
prawdziwej miłości.
|
DOMINUJĄCA KOBIETA, DOMINUJĄCY MĘŻCZYZNA |
Samotny
wędrowiec (po)nad morzem rodzinnych mgieł...
Bywa jednak tak, że na górze trójkąta nie pojawia się
związek dwojga dojrzałych osób, a jedna. Gdy jest to
kobieta, przyjmuje przeważnie rolę królowej. Nie jest to osoba,
której nie zależy na rodzinie. Bynajmniej – ona swoją rodzinę
bardzo kocha, są dla niej najważniejsi. Cóż, kiedy ma lepszy
gust, lepiej rozpoznaje emocje, pewne sprawy po prostu lepiej czuje.
Cóż dziwnego, że mając taką potęgę, służy swoją wiedzą i
ekspertyzą pozostałym członkom: ma być tak i tak. Kropka.
Ważne by pamiętać, że wzorzec ten nie sprowadza się do przemocy
objawiającej się krzykiem. Można przecież zachowywać się
dojrzale a swoim działaniom nadawać polor psychologicznego obycia
itd. „Wiesz MISIU, że zgodziliśmy się, że będziemy dbali o
zdrowe odżywianie dzieci, bo dzięki temu będą one mogły lepiej
się rozwijać. To niezwykle istotne dla ich rozwoju zarówno
intelektualnego, fizycznego jak i emocjonalnego, trzeba – rozumiesz
– patrzyć holistycznie. I teraz zadaj sobie bardzo ważne pytanie
– co ty masz na talerzu? Czy naprawdę myślisz, że jest to
właściwy przykład dla naszych pociech?” Spokojna manipulacja
„po dobroci ”jest dużo skuteczniejsza niż awantura. Zdarza się,
że patrząc na wspomnienia z dzieciństwa rodziny konstatują:
chociaż niby to ojciec mordę darł, ale domem twardo rządziła
mama – cicha myszka. Analizując tego rodzaju sytuacje, należy
patrzeć na rzeczywiste zdarzenia, nie na manipulujące (to
dla twojego dobra kochanie) komunikaty. Oczywiście, zdarza
się i tak, że „ten co mordę darł, jednak stawiał na swoim”.
Podstawianie
do wzoru
Również pozornie paradoksalne pytanie: dlaczego ktoś dorosły
chciałby być na dole rodzinnego trójkąta znajduje odpowiedź i to
bez względu na to, czy wobec dominującej osoby zachowuje rezerwę
(„Ty to byś tylko rządziła”), czy przyjmuje postawę pełną
rewerencji („Ja to mam żonę skarb!”). Chodzi zasadniczo o lęk,
niechęć do przyjmowania odpowiedzialności. „Mogę nawet Jasia
czasem wykąpać, byle żona chodziła na wywiadówki”. Tak
wyglądają racjonalizacje – powody są głębsze, o nich za
chwilę.
Modele
tak zniekształconych relacji mają kilka wzorców. W przypadku
dominacji kobiety mamy do czynienia z relacją „matka – syn”
lub „wiedźma – czarujący mężczyzna”, jeśli dominuje
mężczyzna ten obraz to „ojciec – lalka” lub „pan –
służąca”. Dziecko funkcjonujące w tego rodzaju wzorcu zna tylko
taki model owej podstawowej relacji. Nie podważa go, przyjmuje go
jako normalny. W efekcie w dorosłym życiu dąży do odwzorowania
go. Faktyczną bowiem przyczyną pozostawania w danym punkcie wzorca
jest fakt, że partnera wybiera podświadomość
i wybiera go właśnie tak, by odtworzyć wzorzec. To dlatego rzeczy,
które w okresie zakochania pociągają nas w partnerze, później
okazują się najbardziej uciążliwe.
Zdarzają
się również sytuacje „przekręcenia” trójkątnego wzorca,
kiedy osoba (co ważne również nieświadomie)
postanawia nie zgodzić się na pozycję podporządkowania i za
wszelką cenę dąży do dominacji. Niezależnie od tego jednak
powtarzalność wzorca
bywa zatrważająco precyzyjna i jest taka, niejako po to, by dać
szansę „przepracowania” wszystkich zaniedbanych trudów
pokolenia poprzedniego. Inaczej – wadliwe wzorce będą się
replikować bez końca.
Warto zwrócić jeszcze uwagę, że nie tylko kwestia przejmowania
odpowiedzialności bywa problematyczna. Również oddawanie jej może
stanowić powód poważnych napięć. Pani Maria podała przykład
żony wściekłej na męża, który po latach alkoholizmu i
ostatecznym podjęciu terapii alkoholowej (w trzecim jej roku, kiedy
jest już w miarę sprawny i zaczyna odkrywać skalę krzywd w
rodzinie) postanawia uporządkować relacje rodzinne. Jego chęć
pomocy spotyka się ze ścianą wściekłości, ponieważ tak
naprawdę „on nic nie umie, ma tylko dobre chęci.” Może się
wówczas okazać, że były jednak względy, dla których choroba
alkoholowa męża była wygodna.
|
DZIECKO JAKO PARTNER EMOCJONALNY DOMINUJĄCEGO RODZICA |
Na
górze samotnie i smutno...
By
zarysować zasadę patologii relacji z dzieckiem
w sytuacji, w której wzorzec rodzinny zaburzony jest tak, że miast
pary małżonków dominuje jedno z nich należy poczynić kilka uwag
wstępnych.
Po pierwsze, przyjmuje się, że okres dorastania kończy się w
wieku lat 21. Podzielony jest na szereg etapów rozwojowych, które
mają wymiar emocjonalny, intelektualny i, co jasne, również
fizyczny. Podczas jednak, gdy pewnego typu zaniedbania rozwojowe w
dziedzinie umysłu oraz ciała można także wyrównać / nadrobić w
okresach późniejszych, tak poważne zniekształcenie etapu rozwoju
emocjonalnego może powodować, że osoba po prostu nie przejdzie na
następny.
Po
drugie, dziecko stanowi dla nas lustro projekcji.
Chcąc niechcąc przekazujemy mu nasze niespełnione marzenia,
kompleksy, itd. Zachodzi to za pomocą przekazu niewerbalnego –
akceptacji. Dziecko, by czuć się bezpieczne, potrzebuje pewności,
że może polegać na rodzicu: to nasze zakochane oczy są
dla dziecka dowodem bezpieczeństwa. Stąd
też istotne, by nie doprowadzać do sytuacji, gdy któreś z dzieci
czuje się wyraźnie mniej kochane od pozostałych, bo może to
prowadzić do poczucia odrzucenia, utraty poczucia bezpieczeństwa,
itd.
Wracając
do samotnego rodzica na szczycie rodziny. Ponieważ osoba dominująca
odczuwa samotność i brak wartościowej relacji z partnerem –
dziecko, a dzieje się to zazwyczaj przed okresem dojrzewania,
zostaje zaproszone do emocjonalnego towarzyszenia. Dokonuje
wówczas przeskoku ze swojego etapu rozwoju na
etap dorosłości. Jest to jednak dorosłość pozorna, pozbawiona
rozwojowego gruntu w sferze emocji. Konsekwencje są takie, że
dziecko chce za wszelką cenę zasłużyć na swoje wybraństwo
(pozornie szczyt szczęścia), dlatego skłonne jest zawsze najpierw
pomyśleć o rodzicu („we wszystkim mi pomoże, chociaż ma dopiero
10 lat”), żeby uciszyć rodzące się wątpliwości, czy na pewno
jest tego „warte”. W życiu dorosłym dzieci takie stają się
bardzo odpowiedzialnymi rodzicami oraz pracownikami, którzy
przygotowani są zawsze na najgorsze ewentualności, wszystko próbują
przeanalizować, przewidzieć najczarniejsze scenariusze. Są to
osoby nadopowiedzialne,
ich przeżywanie cechuje skrajne natężenie emocjonalne, przechodzą
przez życie napięci jak struny, a ich późniejsza terapia bywa
bardzo trudna.
Na
dole na noże
Obrazując
sytuację tego dziecka, którego dominujący rodzic nie wybrał pani
Maria opowiedziała historię kobiety, która po dwóch latach
terapii z powodu ogromnych kłopotów interpersonalnych wciąż nie
wyprowadziła się z domu „bo co się z tatusiem stanie”.
Faktyczną jej motywacją była jednak mordercza walka z ojcem o
względy dominującej w rodzinie matki. Niechęć do ojca była tak
wielka, że osoba ta nie była nawet zdolna do tworzenia koleżeńskich
relacji z mężczyznami. Mimo tego, że była bardzo piękną i
bardzo zdolną kobietą – całe życie starała się jedynie
udowodnić królowej, że jest coś warta. Happy end historii jest
taki, że po ośmiu latach terapii wyszła za mąż. Oczywiście –
jest happy end tzw problemowy – jej mąż musiał w jakiś sposób
pasować do wzorca...
|
PAJDOKRACJA :) |
Krach
pajdokracji
Obecnie
obserwujemy w mediach i kulturze, że coraz częściej w pozycji
dominującej w rodzinach zaczynają występować dzieci. Istnieją
uzasadnione obawy, że tego rodzaju formacja znamionować może
schyłek cywilizacji (jako że przekaz kulturowy – jako
nieatraktyjny – zostaje w zasadzie zahamowany). Osoby znajdujące
się w takiej pozycji w rodzinie bywają bardzo inteligentne i
błyskotliwe. Ich nieumiejętność wchodzenia w relacje może
stanowić atut w rzeczywistości świata korporacyjnego. Jednocześnie
doskwiera im, wynikająca z nieumiejętności tworzenia relacji,
przeraźliwa samotność. Jako królujący w domu (osoby, za których
cięgi zawsze zbierali rodzice), nie są również łatwi w pracy
terapeutycznej (i wszelkiej innej), ponieważ nie są w stanie
zaakceptować własnej słabości. Winni mogą być tylko inni.
Gdy
granice są sztywne
W przypadku, gdy w rodzinie przy pozornie właściwym „ustawieniu
trójkąta” granice są sztywne, mamy do czynienia z układem
rodzinnym w którym osoby ze sobą walczą. Często związki takie
zaczynają się od intrygującej szermierki słownej. Z czasem
przeradza się ona w poważne awantury, okrutne ataki, przy czym nie
tylko werbalne. Zdarzają się i pary preferujące zimną wojnę –
np. układanie dyplomów za kolejne osiągnięcia na dwóch brzegach
komody. Gdzieś pod spodem czai się ukryty wstyd, że jest się
gorszym, głupszym – nie ma jednak czasu na radzenie sobie z
przyczynami, które go wywołały, bo trzeba wciąż udowadniać, że
jest się lepszym od tego drugiego. Tego rodzaju małżeństwa mają
tendencję do rozpadania się w pierwszych pięciu latach. Jeśli
przetrwają ten pierwszy okres, w coraz silniejszym uścisku z reguły
są w stanie przeżyć resztę życia.
Drogi
wyjścia
Próbując odpowiedzieć, co z tak rysującym się światem relacji
zrobić, pani Maria zaczęła od praktycznej rady, by wszelkie
badania dzieci przeprowadzać przed 18 urodzinami, bo potem mogą nam
po prostu odmówić ;-) Warto przeanalizować trójkąty pochodzenia
zarówno żony jak i męża w poszukiwaniu wspólnej drogi,
kompromisu. Należy pamiętać, by trójkąty ustalać po
skutkach, efektach, nie zaś pozorach, bo te często w rodzinach
zachowywane bywają bardzo szczelnie. Osoba dominująca może na
przykład, by zachować pozory partnerstwa „łaskawie cedować
niektóre obowiązki” na partnera. Nie znaczy to wówczas
bynajmniej, że w związku panowała równowaga.
W pracy tego rodzaju chodzi przede wszystkim o szczerość, wyzbycie
się poczucia winy, które nigdy nie pomaga, z miłością do siebie
samego. Celem jest przerwanie ciągu replikacji szkodliwego
wzorca. Ważne, żeby podchodzić do sprawy spokojnie, z pokorą.
Sam fakt pracy będzie dla naszych dzieci wystarczającym
świadectwem. Zrozumieją one, że pracowaliśmy uczciwie,
mocowaliśmy się z prawdą o sobie i swoich rodzinach i doszliśmy
do danego punktu. Nauczone naszym przykładem przejmą naszą pracę
i będą rozwijać się dalej. Świadectwem jest nasz własny ruch.
To właśnie z niego bierze sią nasza wypłata: małżeństwa
naszych dzieci i wnuków będą doskonałym odwzorowaniem naszych
błędów!
„- Wiesz mamuś, że jeśli chcesz, żebym zmieniła coś w swoim
życiu, ty musisz zacząć zmieniać to sama?” – powiedziała
niedawno do pani Marii jej 40-letnia córka. „-Wiem, córciu” –
odpowiedziała nasza wykładowczyni, dochodząc w ten sposób do
happy endu swojego wykładu i pokazując nam obrazowo, czym tego
rodzaju praca jest i kiedy się kończy (tj. nie za życia :D).
OJCIEC
PRZEMEK O PRZYSIĘDZE MAŁŻEŃSKIEJ
Ojciec Przemek omawiał z nami przysięgę małżeńską.
Na początku jednak odniósł się do wykładu pani Marii
podkreślając, że wiedza psychologiczna stanowi grunt dla
duchowości i powinna się z nią zbiegać – jest to wyraz jedności
naszego życia. Łaska buduje na naturze. Skupiając się na samej
przysiędze jako wzruszającym wyznaniu miłości, ojciec Przemek
zachęcał nas, byśmy spojrzeli na lata naszego małżeństwa
właśnie w świetle życia tą przysięgą.
Podczas ponownej lektury jej treści uderzyło ojca
Przemka, że jest to przysięga absolutnie bezwarunkowa.
Ślubujemy być razem nie tylko „jeśli będzie wychodził ze
śmieciami”, itd. Następnie zwróciliśmy uwagę na trzy pytania,
które rozpoczynają obrzęd sakramentu ślubu: pierwsze dotyczy
tego, czy czynimy to dobrowolnie i bez żadnego przymusu,
drugie, czy chcemy wytrwać w związku w zdrowiu i chorobie
doli i niedoli do końca życia, trzecie natomiast dotyczy przyjęcia
i wychowania dzieci. Istotne jest to, że ślub składają dwie
wolne osoby sobie nawzajem wobec społeczności kościoła
reprezentowanej przez kapłana.
Bardzo piękny przykład wydobycia piękna wierności
małżeńskiej przynosi świadectwo Jana Budziaszka, perkusisty
Skaldów, który parafrazując przysięgę, mówił z właściwą
sobie swadą: jeśli nawet mnie po tym ślubie zostawisz i wrócisz
po 25 latach – będę czekał, umyję ci nogi i postawię michę
gorącej zupy.
Ważne,
by pamiętać, że tym, co ślubujemy jest miłość Pana Boga. To on
potrafi z dwojga uczynić jedno. Natomiast wspomniana już
bezwarunkowość przysięgi wiąże się z tym, że wchodzimy w
związek tacy, jacy jesteśmy – z naszymi słabościami i
problemami. Miłość Boża
ma moc zwyciężania największego zła, które dzięki ofierze
Chrystusa pozostaje wobec niej bezradne. Jej największy wymiar
objawia się w przebaczeniu.
To ona uzdalnia nas także do kochania siebie, wyznawania swoich
słabości, przebaczania i proszenia o przebaczenie. W tym tonie w
swojej adhortacji „Amoris laetitia” papież Franciszek wzywa
małżonków by „nie kończyli dnia bez prośby o przebaczenie”.
Stąd obraz związku, którego faktyczna przestrzeń
objawia się właśnie tam, gdzie możemy dopuścić do siebie Miłość
Boga. Jego serce bije tam, gdzie bez Boga, bez przebaczenia nie
potrafimy istnieć, w pozornie zbędnej, niełatwej przestrzeni
naszych zranień, win itd. W tym obszarze wykazanie racji, do którego
często sprowadzają się małżeńskie spory, jest drugorzędne, a
może wręcz okazywać się krzywdzące i złe. Kolejne argumenty
mogą przynosić wyłącznie zniszczenia.
Ojciec Przemek podkreślał, że są takie sprawy,
problemy, nad którymi będziemy pracować do końca życia. Ta
bardzo ważna kwestia, postawiona w ten sposób niejako uwalnia nas
od terroru uśmiechu/pogody, fałszywego obrazka życia małżeńskiego
(i szerzej: rodzinnego) z reklam serka, soczku lub pieluszek, którymi
karmią nas media, powodując, że czujemy się fatalnie, gdy
cokolwiek w komunikacji małżeńskiej nam nie wychodzi. A przecież
– nie może być inaczej. Podobnie jak pani Maria, ojciec Przemek
wskazywał, że decyzje o związaniu się z kimś na całe życie
podejmujemy nie tylko w sytuacji, kiedy nie w pełni znamy wybieraną
osobę, ale przede wszystkim – kiedy wciąż jeszcze mało znamy
samych siebie. Nie należy więc wpędzać się w poczucie winy, że
nie mamy „czystej karty” w małżeństwie. Ot, życie. Podobnie
jak w przestrzeni misterium wiary, tak i w przestrzeni sakramentu
miłości dwojga ludzi – w sposób konieczny uczestnictwo
wyprzedza zrozumienie. Podobnie jak w przypadku wiary, tak i w
małżeństwie chodzi o to, by postępować coraz dalej, rozwijać
się i dojrzewać, poznawać nowe światy – wchodząc staramy się
rozumieć, z czasem zaczyna nam się tro tochę udawać, powoli
uczymy się wspólnie rozwiązywać problemy. I w zasadzie ciągle
tak będzie.
Pewną analogię tych duchowych podróży ojciec
Przemek dostrzegł w polarniczych ekspedycjach Marka Kamińskiego,
który opisywał w swojej książce, jak przygotowując się do
wyprawy na biegun starał się przygotować na każdą ewentualność
nie tylko poprzez skrupulatną lekturę dzienników innych
polarników, Amundsena, Shackletona, ale też ćwiczenie wydostawania
się z przerębli, naprawiania zerwanych wiązań w narcie itd.
Wszystko to polski polarnik czynił wiedząc, że czekają go również
inne rzeczy, których nie może się spodziewać. Ta nieznajomość
wszystkich możliwich zagrożeń, wszystkich potencjalnych trudów
bywa również zbawienna.
Kolejny
obraz, samorzutnie nasuwający ojcu Przemkowi wobec daty spotkania,
związany był z jego złożonymi 27 lat wcześniej ślubami
wieczystymi. Leżący wówczas krzyżem przed ołtarzem ślubujący,
na pytanie „Czego żądacie?” odpowiadają „Miłosierdza
Bożego i waszego (braci)”.
Następnie zaś klękają przed przeorem, prowincjałem względnie
generałem zakonu, który mówi do nich „Bóg, który
rozpoczął w Was dobre dzieło, niech sam go dokona.”
To niezwykle istotne również dla ślubów małżeńskich,
błogosławionych przez Kościół Katolicki reprezentowany przez
osobę kapłana – to Bóg działa w sakramencie, to On się
zatroszczy. A sami z siebie to możemy najwyżej „zgasić światło”.
Ostatecznie najlepszą rzeczą dla dzieci będzie,
jeśli będziemy dobrym małżeństwem.
Adoracja
i Msza
Na
koniec naszego spotkania przenieśliśmy się do oratorium. Tam, po
wystawieniu Najświętszego Sakramentu spędziliśmy pół godziny na
adoracji, a następnie podczas kameralnej Mszy Św. odnowiliśmy
nasze przysięgi małżeńskie, bogatsi o kilka-naście lat
doświadczenia i wysłuchane właśnie wykłady o życiu małżeńskim
z psychologicznego oraz o samej przysiędze z duchowego punktu
widzenia. Jak się można spodziewać, było to bardzo wzruszające
przeżycie, oczy się nieco szkliły. Choć ten opis jest
zdecydowanie najkrótszy, był to kluczowy punkt naszego spotkania i
właściwy punkt dojścia całego wieczoru. Nie bez znaczenia był
też moment przekazania znaku pokoju – budowanie wspólnoty na
skale :)
Podczas mszy, na chwilę przed przysięgą, w kazaniu
ojciec Przemek odniósł się do Święta Zwiastowania Pańskiego,
przy czym skupił się on nieco inaczej niż jesteśmy do tego
przyzwyczajeni (ponieważ ten fragment Pisma czytany jest w liturgii
przy stosunkowo wielu okazjach) na obrazie Maryi jako nowej Ewy.
Wskazując na to, czym było działanie Szatana wobec pramatki w
rajskim ogrodzie, mogliśmy dostrzec, że sednem grzechu
pierworodnego były/są te pozorne drobiazgi, które podważają
naszą ufność Bogu, a także sobie nawzajem. To z nich rodzi się
później skłonność do pójścia swoją drogą, nieposłuszeństwo,
ostatecznie oddalający nas od Boga grzech. To jemu właśnie
przeciwstawia się Maria przyjmując bezwarunkowo (jak w przysiędze
małżeńskiej) wolę Bożą.
Rozeszliśmy się z wizją randki małżeńskiej (oraz
przykładem państwa Sawickich, zatrzymujących się w Żywcu w
restauracji, by nie wrócić do domu „za wcześnie” – z
poszanowania dla własnego małżeństwa rzecz jasna) oraz
nadchodzącą zmianą czasu – symbolizującą nadejście kolejnej
wiosny, oby także i dla naszych małżeństw.
PS. Prezent przeprosinowy (późno przecież!) - prześmiewczy poetycki pendant.